Wczorajszy trening i odpoczynek
Wczoraj zabierałem się za trening z dość nietęgą miną. W końcu wyruszyłem i nabiegałem 11 km z metrami. Nie było to lekkie 11 km - poza tym, że byłem już zmęczony tygodniem, to pobiegłem tę jedenastkę szybko. Trening wykonałem, wziąłem kąpiel, zjadłem i rozpocząłem odpoczynek. Jeszcze dzisiaj rano brzuchaty łydki dawał się we znaki i ponadto mięsień krawiecki albo/i naprężacz powięzi szerokiej niepokojąco przypominał o swoim żmudnym losie. Teraz jest już znacznie lepiej. Potrzebowałem tego dnia odpoczynku. Od ostatniego bodźca minęło dopiero niespełna 29 godzin, ale już czuję dużą różnice.
Jutro czeka mnie parkrun. Jestem pełen nadziei, że będzie ogień i widoczny rozkwit formy, choć treningi jasno pokazują, że jest dobrze. Prognoza pogody nie wygląda najkorzystniej, wiatr ponownie zaplanował swoją wizytę - i to akurat w tych godzinach! Ponadto może siąpić deszcz.
Jak na ostatnich zawodach obsesyjnie i zupełnie niepotrzebnie zaparłem się na 40 minut ustawiając sobie poprzeczkę za wysoko, tak tutaj czuję i widzę, że jestem już teraz gotowy na złamanie 90 minut w półmaratonie. Tamten start nie był udany - był lekkomyślny. Teraz pobiegnę według założonej taktyki (negative split) i pod konkretne tempo (04'15). W ostatnim półmaratonie miałem do złamania barierę 100 minut - i zrobiłem to z całkiem dużą rezerwą. Liczę na to, że tak właśnie pobiegnę 24 marca.
Zatrzymam się jeszcze na chwilę przy dystansie 5 km. Dystans z zewnątrz może się wydawać niepozorny, szczególnie dla laików, ale proszę mi wierzyć, że 5 km wymaga niebywałej wręcz precyzji jeśli chodzi o tempo i zniesienia ogromnego cierpienia (nie dotyczy rekreacyjnego biegu, więc proszę się nie bać i śmiało próbować swoich sił!). Piątka po prostu boli.
Słucham i czytam bardziej doświadczonych biegaczy, którzy jasno mówią, że nie warto szukać tutaj rozwiązania w negative split, a przynajmniej nie próbować dużej różnicy tempa między poszczególnymi kilometrami. Pierwszy km zachowawczo, a później przyspieszenie i trzymanie tego tempa do okolic 4,5-4,6 km. A potem ogień, ale wyważyć tak, żeby odcięło dopiero za linią mety - jeżeli oczywiście chcemy pobiec w "trupa". Na tych ostatnich kilkuset metrach mogą ważyć się losy życiówki, pojawiają się myśli pokroju "dlaczego ja to sobie robię?" czy "muszę zwolnić, muszę się zatrzymać, bo zrobię sobie krzywdę" i inne, niekiedy bardzo pesymistyczne i brutalne myśli, ale trzeba to przezwyciężyć. Za metą przyjdzie ulga - i być może dodatkowa radość z wysokiej pozycji w tabeli, nowej życiówki czy po prostu dobrego wyniku.
Edycja
Cholera, rozpisałem się o piątce, a zapomniałem napisać o ważeniu. A więc krótko.
Było: 84,6 kg
Jest: 84,3 kg
No i super - 300 gramów mniej po kolejnym tygodniu.
Teraz to już naprawdę wszystko.
Haken