Upartość osoby uzależnionej
Przed sięgnięciem po pierwszą porcję w swoim umyśle zapewniałem siebie o pełnej kontroli i zrezygnowaniu z picia po upojnej nocy z butelką. Kiedy przyszło mi się obudzić rano, to już po kilku chwilach czułem fizyczny i psychiczny przymus kontynuacji sięgania po trunki. I w ten sposób rozpoczęła się moja nieczysta ekskursja. Ulica, niska temperatura, mnóstwo odzierających z resztek godności sytuacji, jezioro alkoholu, także tego aptecznego (o ironio, a podczas terapii była o nim mowa w wywiadzie który oglądaliśmy), setki napotkanych na swej drodze osób, w tym podobnych do siebie nieszczęśników mających taki sam cel - odurzać się. Mijają dni, a z każdym trudniej jest podjąć decyzję o zaprzestaniu picia.
W końcu podjąłem decyzję o zakończeniu ciągu. Dzięki życzliwości nestorki naszej rodziny mogłem doświadczyć zespołu odstawiennego u niej. Z początku przyszedł do mnie niepokój, ogromny smutek wypisany na twarzy, płacz, drgawki całego ciała, ogromne osłabienie, nadwrażliwość na dźwięk i światło, wymioty i biegunka. Tremor był na tyle intensywny, że wstanie z łóżka wymagało niemałego wysiłku, a wypicie kubka z wodą niemożliwe. Po wejściu pod prysznic i próbie oczyszczenia swego ciała z nieczystości i potu okazywało się, że już zanim udało mi się wyjść na posadzkę byłem prawie cały zlany potem. Po pewnym czasie symptomy zaczęły ustępować, ale przyszedł do mnie on, nieproszony gość mający godność delirium tremens.
Nicpoń ma to do siebie, że lubi wpraszać się w momencie, kiedy wszystko wydawać by się mogło zmierza ku promieniom słońca. Na ścianach toczyły się walki całkiem przyzwoitych rozmiarów ludzi, ale bez wypełnienia, tylko kontury, w końcu za krótko piłem, aby wejść na wyższy pułap tego niezwykle przykrego i groźnego dla życia stanu, ale przyszło mi poznać pełnoobjawowe majaczenie i nikomu, absolutnie nikomu nie życzę tego stanu. Dokładnie tam jest prawdziwe piekło, zupełnie bez litości chłostające niczym kat skazańca. Zamykając oczy widziałem twarze, różne tworzące się coraz to bardziej i bardziej przede mną scenki, aż w końcu, gdy nie otworzyłem oczu, stawałem się uczestnikiem tego przedstawienia i wybudzałem się wyjąc i krzycząc. W wannie widziałem małe niedźwiedzie polarne, ale tylko w miejscu wykonywały nieśmiałe ruchy. Troszkę było też omamów słuchowych, dźwięki muzyki, ludzkie głosy, szczególnie wtedy, gdy przedostałem się w barwny spektakl przy zamkniętych oczach. Podczas tego delirium nie straciłem głowy i do końca wiedziałem, że to umysł płata mi figle, ale mimo to odczuwałem chwilami duży niepokój, a nawet strach, serce biło niemiarowo w momentach najsilniejszych ataków, które miały swą obecność nocą, nawet przy rozświetlającej pokój żarówce, bo zgasić światła w takich chwilach, to już bym się nie odważył.
Pomocna literatura i rozmowy w myślach
Podczas pierwszych etapów wychodzenia z ciągu pomocne okazały się myśli, a konkretniej myśli, w których rozmawiałem ze swoimi terapeutami i nie tylko. Pomyślałem sobie, że może taki jestem najprawdziwszy, gdy zespół odstawienny rozbiera mnie na łopatki i jestem do nagości bezradny. Może to właśnie jest prawdziwy Adrian. W końcu ludzie na łożu śmierci zmieniają się nie do poznania, a ten stan można porównać właśnie do wyżej wymienionej sytuacji. Kiedy lepiej się poczułem i delirium nie dokuczało, to sięgnąłem po książkę autorstwa May Grethe Lerum, a precyzyjniej po tom piąty serii pt. "Drogi przez morze". Tam poznałem Marię. Przepełnioną niezwykłą dawką empatii, mądrą i piękną kobietę. To, jak Maria pojmowała świat i ludzi jest dla mnie niesamowite. Doświadczona przez los w sposób wielce okrutny nie gościła w niej nienawiść i chęć odwetu. Do wszystkiego i wszystkich podchodziła z niewyobrażalnym wręcz zrozumieniem. Jej misją nadaną przez Boga było nieść dobro oraz pomoc ludziom. Wypełniała ją z niezwykłą pieczołowitością. Czy takie osoby jak Maria faktycznie istnieją? Otóż uważam, że tak. Jest ich bardzo niewiele, ale są, jedną z nich przyszło mi poznać podczas jednego ze swoich wypadów. Była trzeźwa, bardzo młoda i przygarnęła mnie pod swój dach opiekując się nad zupełnie bezsilnym człowiekiem. Można by rzec, że wcieliła się w rolę opiekunki, pielęgniarki, ale ta kobieta była niezwykła. Emanowała od niej wielka dobroć, była nieco specyficzna, ale to, w jaki sposób pojmowała rzeczywistość i z jakim ciepłem się mną opiekowała udowodnia, że osoby takie jak protagonistka Maria z książki pt. Zesłanie naprawdę istnieją. Dzięki niej poznałem także świat baptystów. Zabrała mnie na nabożeństwo i byłem w niemałym zachwycie z jaką serdecznością zostałem tam przyjęty przez lokalnych pastorów i ogólnie społeczność wiernych, ale mimo to, nazwijmy ją Natasha, (nie chcę podawać prawdziwych imion) była jak ze świata aniołów, będących zsyłanych na Ziemie, aby nieść dobro w najczystszej formie. Do dzisiaj odczuwam względem tej osoby ogromną wdzięczność i żałuję, że nie mam do niej obecnie kontaktu.
Dziękuję również May Grethe Lerum za to, że mogłem poznać jej twórczość, choć pewnie nigdy się osobiście nie spotkamy. Książkę pochłonąłem jednego dnia. I dziękuję osobom, z którymi mogłem poruszyć pewne kwestie w swoich myślach.
Tajemnica mojej matki Jenny L. Witterick
To niezwykłe dzieło pokazuje nam, iż na świecie istnieją ludzie mający rozwiniętą empatię i tym samym są najodważniejsi z odważnych. Idealna pozycja już dla najmłodszych czytelników, żeby pokazać im z czym wiązał się Holokaust i pomóc im rozwinąć te najbardziej właściwe dla człowieka wartości. Nieśmy pomoc innym, bowiem tyle, ile od siebie damy, tyle też otrzymamy. Powieść jest oparta na prawdziwych wydarzeniach z czasów Holokaustu. Brutalna, wzruszająca i propagująca wydaje mi się najistotniejsze wartości.
Haken