Złamanie abstynencji
Złamanie abstynencji
Piszę ten wpis po raz drugi z uwagi na formę poprzedniego, która przy trzeźwym spojrzeniu wydała mi się niewłaściwa. Pierwotną wersję pisałem mając we krwi promile, toteż postanowiłem zmodyfikować jego treść.
Po pierwszym kwietnia piłem jeszcze przez kilka dni, co łącznie dało mi aż czternastodniowy ciąg alkoholowy - sam jestem zaskoczony jak chyżo dochodzę do siebie fizycznie, bo psychicznie jeszcze jestem w kiepskiej kondycji. Obawiałem się rozwinięcia mocniejszej wersji majaczenia alkoholowego, ale zakończyło się wyłącznie na żywych do szpiku kości koszmarach sennych, które nie dawały mi zasnąć przez blisko trzy doby, ponieważ po zamknięciu oczu na niezbyt długą chwilę otwierały się przede mną wrota piekieł i budziłem się z krzykiem. Pierwsza doba to oczywiście klasyczne objawy abstynencyjne, ale później często zaczyna się najgorsze. No nic - w każdym razie zdołałem się zregenerować. Skończyłem pić 9 kwietnia, a już wczoraj zrobiłem pierwszy trening biegowy i kilka serii pompek - było naprawdę ciężko.
Teraz przestrzeń na podziękowania. Na ulicy spotykam wiele osób, które próbują mi pomóc na różnorakie sposoby - wszystkim Wam dziękuję za zaangażowanie i poświęcenie mi swojego czasu. Za pomoc ekonomiczną i emocjonalną. Zwykła rozmowa potrafi dać promyk nadziei i umilić te niezwykle trudne chwile podczas ciągu. Dziękuję też bardziej bliskim i znajomym mi osobom - za to, że jesteście i wspieracie mnie tak, jak potraficie.
Jak pisałem poprzednio - nie poradziłem sobie ze śmiercią swojego ukochanego przyjaciela, z żałobą. Płacz dawał chwilową ulgę, ale wpędzałem się w poczucie winy, że nie byłem najlepszy dla niego. Dowaliłem sobie. Później dowaliłem sobie wygórowanymi oczekiwaniami względem półmaratonu w Pruszczu Gdańskim. Jak Czytelniczka pisała - zabrakło u mnie pokory. Muszę popracować nad pokorą do sportu, do nałogu i w ogóle pokorą do życia.
Teraz kilka słów o planach i modyfikacjach w zdrowieniu. Planuję dodać żywy komponent terapeutyczny - czyli udać się do miejsca, które zarekomendowała mi terapeutka po wyjściu z izby wytrzeźwień. Jestem już zmęczony terapiami i poznawaniem świeżych lic kadr terapeutyczno-psychiatrycznych. Grup i pisania prac też już mam po dziurki w nosie. Terapeutka powiedziała, że tam będę mógł skupić się na terapii indywidualnej. Obym odnalazł bratnią duszę wśród terapeutów.
Kolejne plany to przygotowania do półmaratonu w Gdyni i kilku kolejnych biegów które mam w perspektywie. Oczywiście literatura i kino. Poza tym spróbuję pojeździć z CV (na litość boską, czy to nie przeżytek?) po schroniskach dla zwierzaków w celu podjęcia wolontariatu tudzież pracy zarobkowej na pół etatu. To wszystko na ten moment.
Dzięki, że jesteście i śledzicie tę moją drogę walki. Nie wiem czy ją wygram, bo może ziścić się najczarniejszy scenariusz, ale obiecuję dalsze starania w kierunku zdrowia.
W najbliższym czasie może być na blogu nieco mniej wpisów biegowych, a więcej recenzji filmów czy książek, ale to jeszcze nie zostało przesądzone. To tyle ode mnie.
Haken